Kraków od zawsze chciałam zobaczyć, bo możecie wierzyć lub nie, ale przez szesnaście lat mojego życia nie miałam ku temu okazji. Jednak gdy okazało się że Rae Sremmurd zagra koncert w Krakowie - a nie było opcji żebym na nim nie była - stwierdziłam że nie przegapię okazji aby troszkę zobaczyć.
Razem z przyjaciółką wyjechałyśmy z naszego miasta pociągiem o godzinie 6 rano - wstanie o godzinie czwartej to było niezłe wyzwanie tak swoją drogą. W pociągu spędziłyśmy kilka dobrych godzinek i byłyśmy mega zadowolone gdy wreszcie dotarłyśmy na miejsce. Jak to ja, pierwsze co musiałam zrobić to udać się do mojego ukochanego Tigera, następnie przeszłyśmy się na rynek i starym miastem pospacerowałyśmy do Charlotte na pyszną kawę. Wpadłyśmy jeszcze do ''Fabryki pizzy'', a następnie planowałyśmy przejść się na starą, żydowską dzielnicę Kazimierz, jednak nagle dotarło do Nas powiadomienie z Twittera że chłopcy z Rae Sremmurd spacerują po Galerii Krakowskiej i pobiegłyśmy tam jak najszybciej. Niestety mimo prawie dwugodzinnych poszukiwań po jednej z największych galerii w Krk nie udało nam się ich znaleźć. Przyszedł czas na wybranie się pod klub, w którym to o 19 zaczynał się koncert, aby stanąć w kolejce do wejścia tak, aby być potem jak najbliżej sceny. Po prawie trzech godzinach czekania udało nam się - byłyśmy w drugim rzędzie. Minęły dwie godziny supportu, na których bawiłam się genialnie i rozpoczął się ten długo wyczekiwany występ, który był tak genialny, że aż trudno to opisać. Chłopcy naprawdę dali radę, zrobili genialne show, a cała sala bawiła się razem z nimi. Oby takich koncertów więcej.
















Przyszedł czas na niemałą wyprawę, coś nowego, samotna pięciogodzinna podróż pociągiem do zupełnie obcego, ale tak bliskiego mojemu sercu miasta. Postanowiłam nie marnować wakacyjnego czasu i wybrałam się na troszkę ponad tydzień do Poznania, mojego rodzinnego miasta. Plan był taki - jadę, zwiedzam tereny i odwiedzam moją rodzinkę. Były chwile zagubień wśród krętych Poznańskich uliczek, ale od czego nie ma się smartfona w kieszeni i jakdojade.pl, bez tego nie wróciłabym chyba do domu babci, u której spałam. Tradycyjnie w południe wpadłam na Stary Rynek podziwiać po raz milionowy już trykające się koziołki, ale ten widok chyba nigdy mi się nie znudzi i cieszy mnie za każdym razem tak samo mocno. Nie odbyłoby się od pobuszowania po Poznańskich lumpeksach, mam kilka fajnych zdobyczy, które z pewnością zobaczycie wkrótce na blogu! Oczywiście, wydałam strasznie dużo pieniędzy na jedzenie, bo niestety nie da się przejść obojętnie obok pokazujących się co kilka metrów klimatycznych kawiarenek, barów i przepysznych lodziarni (tutaj polecam lodziarnie ''Lodzia" znajdującą się na uliczce koło Okrąglaka, tuż obok McDonalda). Spacer Ostrowem Tumskim, deptakiem i po wybrzeżach Malty to klasyk jeśli chodzi o spędzanie czasu. Gdy opuszczałam Poznań nie ukrywam, że było mi smutno, ale wracam tu wkrótce, bo już w październiku!












Posty z wyjazdów to jedne z tych, które najbardziej kocham pisać i to właśnie do nich wracam najczęściej i wspominam z uśmiechem na twarzy. Cały ostatni tydzień spędziłam nad Jeziorem Nyskim gdzie byłam też rok temu i nie ukrywam, że czasami nudziło mi się niesamowicie, ale widok pięknego zachodu słońca nad jeziorem w całości to rekompensuje. Będąc tam udało mi się spotkać z moim internetowym kolegą, zachorować na anginę - czego chyba za pozytyw uznać nie można, a nawet zdobyć szczyt Góry Chrobrego. Teraz czas wrócić do domu i powoli szykować się na wyjazd do Poznania z którego też pewnie zobaczycie relację. Do zobaczenia!




